"Peron"

Gazeta towarzysząca festiwalowi Performance Platform Lublin 2011 "Peron" powstawała w ramach warsztatów z krytyki artystycznej. Cztery numery są dostępne w Galerii Labirynt:



prowadzenie warsztatów: Magdalena Ujma

współpraca: Marta Ryczkowska

skład: Ida Smyczyńska

uczestnicy warsztatów: Anna Bakiera, Szymon Burek, Agnieszka Chwiałkowska, Sylwia Dmowska, Aleksandra Hojdak, Iwona Hojdak, Jadwiga Kiciak (BlueBerry), Wiktor Kołowiecki, Liliana Kozak, Anna Kozicka, Karolina Miszczak, Katarzyna Ogórek, Agnieszka Szablikowska, Karolina Szymczak, Beata Wojewoda

Trzeci Dzień Performance Platform 2011



Cui Tao


He Chengyao


Chen Jin


Cai Qing Sonnenberg


fot. Diana Kołczewska

__________

BlueBerry

NOTES: Trzeci dzień Performance Platform 2011

[English version below] 


He Chengyao w labiryncie Labiryncie.
Trzeci dzień Platformy zakończony. Jutro ostatni dzień festiwalu. To nieprawdopodobne jak szybko mija czas. Jakaś niemożność zapanowania nad tym, mam ciągłe poczucie niedosytu. Niby jestem, staram się być obecna, przytomna, uważna, a tu taka niespodzianka! Mam ochotę rzucić się na środku Grodzkiej i wrzeszczeć, że jeśli nie mogę tego przeżyć jeszcze raz, pełniej, bardziej dojrzale i świadomie, to niech ten czas wreszcie choć trochę zwolni... Przecież ja jeszcze się nie nasyciłam, nie nacieszyłam towarzystwem Luciany, Anki, Lushan, Pauliny, Chengyao, Magdy, Cui Tao, Kateřiny, Łukasza..., przecież ja jeszcze nie nadreptałam się po Lublinie, nie skosztowałam różności, nie....
Miejscem pracy He Chengyao był plac po starej farze tuż koło Labiryntu. Ktoś, kto zna Lublin, wie jak to miejsce wygląda: jak labirynt niskich murków i miniplacyków wyłożonych płytkami z różnego rodzaju kamienia i szamotu.
Chodziła liniami wyznaczonymi przez konstrukcje murów, co kilka kroków przystając po to, by odłożyć resztki spalonej zapałki, spalonej zapałki, z pudełeczka wyjąć następną, wyjąć następną, zapalić i niosąc ją jak maleńką pochodnię przejść kolejnych kilka kroków. Kiedy zapałka gasła Chengyao przystawała na moment, przystawała na moment, resztki zapałki odkładała na dłoń, wyjmowała następną po to by ją zapalić i niosąc ją jak maleńką pochodnię przejść kolejnych kilka kroków. Czasem zatrzymywała się na dłuższą chwilę: wtedy, gdy nie miała już ani jednej zapałki, ani jednej zapałki. Wówczas do jednej kieszeni wkładała do jednej kieszeni resztki zapałek i puste pudełko, puste pudełko. Pełne pudełko wyjmowała z drugiej kieszeni, pełnej kieszeni i z pudełka wyjmowała pierwszą zapałkę, po to by ją zapalić i niosąc ją jak maleńką pochodnię przechodziła kilka kroków. Zaraz potem zatrzymywała się, przystawała na moment, bo zapałka zgasła, zapałka zgasła, więc resztki zapałki odkładała na dłoń, wyjmowała następną po to by ją zapalić i niosąc ją jak maleńką pochodnię przejść kolejnych kilka kroków....
Performance He Chengyao trwał nieco ponad dwie godziny. Ostatnie trzy kwadranse spędziłyśmy we trzy: ja i jeszcze jedna z koleżanek-warsztatowiczek niemalże równocześnie wpadłyśmy na ten sam pomysł, żeby podążać za Chengyao. Chodziłyśmy za nią przystając w rytm jej przystanków, tylko nie zapalałyśmy zapałek. Przez chwilę przeleciało mi przez głowę, że tam, w galerii, trwa dyskusja, może coś się dzieje, co mi umknie, gdzie powinnam być obecna... A tu – dalej będzie ...chodziła liniami wyznaczonymi przez konstrukcje murów, konstrukcje murów, co kilka kroków przystając po to, by odłożyć resztki spalonej zapałki, z pudełeczka wyjąć następną, wyjąć następną, zapalić i niosąc ją jak maleńką pochodnię przejść kolejnych kilka kroków....
Zostałam. Poczułam, że teraz właśnie to chodzenie jest dla mnie najważniejsze. Podążanie za ścieżkami labiryntu jakichś dawnych śladów, jakby w poszukiwaniu jakichś istotnych spraw. Pomyślałam, że Chengyao jest trochę jak dziewczynka z zapałkami z baśni Andersena, która zapragnęła odmienić swą zaczarowaną historię. Nie wypaliła wszystkich zapałek naraz, tylko pali je po jednej. Może jedną zapałką się rzeczywiście nie ogrzeje – jak to zauważyła w baśni – ale patrząc na zapałkę będzie przypominała sobie, że wszystko przemija i że przemijanie jest nieodłącznym atrybutem życia.
...
Kiedy patrzyłam jak Chengyao opróżniała kieszenie z pustych pudełek i resztek po spalonych zapałkach, pomyślałam, że wrzaski na Grodzkiej niczego by nie zmieniły, a nienasycenie jest tylko stanem umysłu, na który sobie pozwalamy.


BlueBerry

NOTEBOOK: The third day of Performance Platform 2011


Chengyao in the labyrinth of Labyrinth.
The third day of the Platform is over. Tomorrow is the last day of the festival. It seems unreal to me how quickly the time passes. There is some kind of incapacity to control it, a constant sensation of insufficiency. Seemingly I am, I try to be present, alert, attentive, yet what a surprise! I feel like throwing myself in the middle of Grodzka St and yelling out that if I cannot live through it once again, more fully, more maturely and consciously, then let the time slow down at least a bit... I haven't yet satiated, enjoyed to the full the company of Luciana, Anka, Lushan, Paulina, Chengyao, Magda, Cui Tao, Kateřina, Łukasz.... I haven't yet trotted around Lublin enough, I haven't yet tasted enough local delicacies, I haven't yet...

The place of He Chengyao's work was the square, where the old parish church was, near the Labyrinth. Those, who know Lublin, know what this place looks like: like a labyrinth of low walls and miniature squares lined with all sorts of stone and fireclay tiles.

She followed the lines determined by the constructions of walls, stopping every few steps to put away the remnants of a burnt-out match, a burnt-out match, to take another one out of the box, to take another one out, to light it and, carrying it like a minute flambeau, to walk another few steps. Every time the match burned out, Chengyao stopped for a moment, stopped for a moment, placed the remnants of the match onto her hand, took another one out in order to light it and, carrying it like a minute flambeau, walked another few steps. Sometimes she stopped for a longer while: when she didn't have a single match left, not a single match. Then she would put into one pocket, into one pocket the remnants of matches and the empty box, the empty box. She would take a full box out of the other pocket, a full pocket, and would take the first match out of the box in order to light it, and carrying it like a minute flambeau, she would walk another few steps. Right afterwards she would come to a halt, stop for a moment, because the match burned out, so she would place the remnants of the match onto her hand, take another one out in order to light it and, carrying it like a minute flambeau, walk another few steps...

He Chengyao's performance lasted for just over two hours. The three of us spent the last three quarters of an hour together: both I and another workshop participant hit on the idea to follow Chengyao at the same time. We followed her, stopping to the rhythm of her stops, only we didn't light matches. For a moment it sprung to my mind that there, at the gallery, the discussion is going on, maybe something is happening, something that I am going to miss, where I should be present... While here – she's still going to keep... following the lines determined by the constructions of walls, stopping every few steps to put away the remnants of a burnt-out match, to take another one out of the box, to take another one out, to light it and, carrying it like a minute flambeau, to walk another few steps...

I stayed. I felt that now it's precisely this walking that is the most important for me. Following the paths of a labyrinth of some old traces, as if looking for some important matters. I thought that Chengyao is a bit like the little match girl from Andersen's story, who wanted to change her enchanted tale. She didn't burn all the matches at the same time, she burns them one at a time instead. Maybe she won't warm herself up with one match – as she noted in the story – but looking at the match, she will remind herself that everything passes and that passing is inherent to life.

...
As I looked at Chengyao emptying her pockets out of empty boxes and burnt-out match remnants, I thought that yelling on Grodzka St wouldn't change a thing and insatiability is just a state of the mind that we take liberties with.


translated by Anna Lycett

Drugi Dzień Performance Platform 2011





Luciana Freire D'Anunciacao



Marijana Jovanovic



fot. Diana Kołczewska

_____________

BlueBerry

NOTES: drugi dzień Performance Platform 2011

[English version below]

Drugiego dnia program festiwalowy zapowiadał trzy kobiety. Miały to być: Luciana Freire D' Anunciacao, Marijana Jovanovic i Żaklina Piechanowska. Są to tak różne indywidualności, tak różne osoby i tak różne artystki, że już przed ich wystąpieniami byłam podniecona samym zestawieniem. Jeśli organizatorzy zrobili to z rozmysłem - to strzał w dziesiątkę, jeśli to przypadek - to jeden ze szczęśliwszych.
Pierwsza artystka dokonała prezentacji (może nieco zbyt dopowiedzianej i uprzedzającej, ale prezentacji). Obejmowała ona zasadzie tylko później zrealizowany performance i oszczędne wątki osobiste. Trochę mi zabrakło kontekstu innych performance'ów, które przybliżyłyby sylwetkę artystki.
Druga oświadczyła, że właściwie nie jest pewna, czy może to nie jest już początek jej performance'u i dokonała wiwisekcji. Wiwisekcja była dość rozbudowana, bo dotyczyła nie tylko życia samej artystki, całkowitego braku poczucia bezpieczeństwa, przemocy oraz naruszeń intymności i autonomii przez jej najbliższych, ale także dotyczyła historii życia tych osób. Artystka bardzo wyraźnie zaznaczyła, że czyni to po to, żeby jej twórczość była lepiej zrozumiana.
Trzecia artystka nie pojawiła się, pokazano jej pracę wideo. Właściwie już w tamtym momencie czułam się mocno zaciekawiona i przewidywałam nie tylko przebieg dnia, ale też podjęłam decyzję, o czym chcę pisać do „PERON-a”.

Luciana przedstawiła ten sam performance, co na EPAF-ie. Jej prezentacja i rozmowy kuluarowe upewniły mnie co do właściwej interpretacji jej wystąpienia i co do tego, że to co robi to jest performance, a nie taniec (a to jej performance'owi część publiczności zarzucała w Warszawie). Co ciekawe – Luciana jest świadoma tych zarzutów, ale - jak powiada, wie co robi i co chce zrobić. Pozostaje nam wsłuchiwać się w głosy płynące ze świata, bowiem w takich przypadkach czasem się zdarza, że po latach coś można usłyszeć i to niejednokrotnie.

Marijana zaprosiła publiczność do sali ostro oświetlonej, co stanowiło wielki, wręcz bolesny (przynajmniej dla oczu) kontrast po performance Luciany przebiegającym w oświetleniu pochodzącym z projektora. Kiedy wszyscy znaleźli się w sali i zajęli miejsca wokół artystki artystka pozostawiła publiczność samej sobie i zajęła się pakowaniem szklanych kieliszków rozstawionych uprzednio na stoliku w kącie. Wyciągała kolejne pudełka i pakowała tak, jakby zabierała jakieś ważne, kruche rzeczy w niechcianą podróż: bez sentymentów i należnej im uważności, beznamiętnie, szybko, machinalnie. Na podłodze stało około dziesięciu butelek wina i walały się jakieś rulony zawinięte w przeźroczystą folię. Potem spakowała butelki, a następnie wzięła owe rulony i z nich poczęła wyjmować plastikowe, turystyczne kieliszki. Te ustawiła na brzegu podwyższenia podłogi. Ustawiała je początkowo uważniej i staranniej niż szklane, ale po chwili jakby straciła cierpliwość. Na koniec przed kieliszkami umieściła kartkę z napisem „glasses”, po czym wróciła do stolika i przy pomocy kilku osób wyniosła go z sali razem ze spakowanymi pudłami na korytarz, ponownie porzucając swoich odbiorców jak gałgankowe lalki. Tam oświadczyła, że to koniec performance'u, otworzyła butelkę wina i nalewając je do kieliszków podawała tym, którzy byli w pobliżu. Podając kieliszki zachęcała do zabrania ich sobie do domu, „bo galeria zapłaciła, więc można sobie wziąć”. Po chwili wyjęła papierosy, zapaliła, a rozlewanie wina przekazała młodemu mężczyźnie. Sama oddała się towarzyskim pogaduszkom.

Kiedy wino zostało wypite, a kieliszki sprzątnięte, nastąpił może nie tyle performance, co projekcja z performance'u Żakliny Piechanowskiej. Był to performance inspirowany tym samym tekstem Becketta, jak ten pokazywany w Warszawie: artystka siedząc nago w naturalnym zbiorniku wodnym deklamowała tekst przerywając go kolejnymi zanurzeniami z głową, jakby chciała zbadać swoją wytrzymałość bez oddychania.

Po zakończeniu projekcji odbyła się dyskusja, która trwała niezwykle długo i wydawało się, że nie będzie miała końca. Napisałam dyskusja, ale mam poważne wątpliwości, czy była to dyskusja. Przewidywałam, że Marijana skupi na sobie prawie całą uwagę rzucając kilka chwytliwych tekstów o granicach sztuki, performance'u, o prowokacji, potrzebie stawiania pytań, rozwoju... i nie zawiodłam się.
W zasadzie trudno powiedzieć czemu służy to, co Marijana robi. Stawia pytania, ale nie słucha tego, co inni mówią, a sama odpowiada na pytania w taki sposób, żeby nie udzielić odpowiedzi. Deklaruje otwartość, ale tej otwartości nie widać. Widzi potrzebę zmiany stanu świadomości, ale chce, żeby dokonywali jej inni. Chce burzyć porządek świata, z którego korzysta, ale tak, żeby się nic nie zmieniło. Mówi o tym, że robi performance nie czyniąc go. Po wielekroć zaprzecza sama sobie, unieważnia swoje własne poglądy prezentowane chwilę przedtem. Każda jej odpowiedź to wiele, wiele słów, które są w pewnym sensie zapowiedzią kolejnych konfrontacji. Byłam na performance'ach mówionych. Robi to Lee Wen, Jacques Van Poppel, w Polsce - Ewa Zarzycka. Jednak na ich wystąpieniach odnosiłam zupełnie inne wrażenie i chyba nie tylko dlatego, że są to gwiazdy performance'u. Artysta powinien skupiać na sobie uwagę, szczególnie jeśli jest performerem. Marijana umie to znakomicie robić. Jednak nie jestem pewna, czy w performance chodzi właśnie o ten rodzaj uwagi. Nie chcę analizować wypowiedzi i stanu, w jakim znajduje się artystka, nie jestem psychologiem. Wiwisekcja nie wzruszyła mnie w najmniejszym stopniu, choć serdecznie jej współczuję. Oprócz traumy osobistej można było jeszcze przywołać czas ostatniej wojny na terenach dawnej Jugosławii, która zniszczyła wszystkich: i skrzywdzonych, i krzywdzicieli – jak to wojna. Są to rzeczy straszne, ale nie uzasadniają niczego. Każdy chce być rozumiany, ale oczekiwanie tego od innych to strata czasu, choć zdarza się, że czasem nam ktoś ofiarowuje swoje zrozumienie. Jeśli Marijana chce czerpać z potencjału traumy poprzez uprawianie sztuki, to może warto, żeby się dobrze zapoznała ze sztuką np. Fridy Kahlo czy Louise Bourgeois, które także przeżyły traumę. Bo sztuka ma to do siebie, że jest albo dobra, albo niedobra, bez względu na przeszłość artysty.

Luciana, podobnie jak pozostali uczestnicy tego spotkania, dała się wciągnąć w wir sprowokowanych, acz niewiele wnoszących rozważań Marijany. Szczęśliwie jej praca broni się sama, a ja swoje zdanie już zdążyłam wyrazić w pierwszym wydaniu „PERON-a”.
O Żaklinie postanowiłam nie pisać nic w podsumowaniu, bo skoro jej nie było na prezentacji i na performance, to i rzecz jasna nie było jej na dyskusji. Trochę szkoda, bo jako performerka zapowiada się interesująco. Oba jej performance podobały mi się, a sam fakt, że spina je ten sam rytmiczny i ciekawy tekst daje kilka powodów, dla których jej obecność na tej dyskusji byłaby wysoce pożądana.

Wydarzenia drugiego dnia złożyły się na to, że było jak w wierszyku Tuwima:

„Szły raz drogą trzy kaczuszki,
grzeczne, że aż miło:
pierwsza biała, druga czarna,
a trzeciej nie było.”




BlueBerry

NOTEPAD: day two of Performance Platform 2011

On day two, the festival program promised three women. These were to be: Luciana Freire D' Anunciacao, Marijana Jovanovic and Żaklina Piechanowska. They are such different individualities, such different people and such different artists that even before their performances I was really excited by the mere combination. If the organisers did it on purpose, then it was spot on, if it was by accident, then a lucky one.
The first artist gave a presentation (maybe slightly too revealing and giving things away, but still a presentation). In essence it comprised only the performance realised later and spare personal matters. I lacked a bit of the context of other performances, which would give me a better idea of the artist.
The second artist declared that she wasn't sure whether it wasn't time for her to begin her performance and so she vivisected. The vivisection was rather complex, as it referred not only to the life of the artist herself, a complete lack of sense of security, to violence and breaches of privacy and autonomy by her close ones, but also to the histories of these people's lives. The artist stated very clearly that she did it so that her work could be understood better.
The third artist did not appear, her video work was shown. It was actually at that very moment when I felt very curious and not only anticipated the course of the day, but also decided what I would like to write about for "PERON".

Luciana did the same performance as on EPAF. Her presentation and behind-the-scenes conversations reassured me as to the correct interpretation of her performance and that what she does is a performance, and not a dance (which is what her audience in Warsaw accused her of). What's interesting is that Luciana is aware of these accusations but, as she says, she knows what she's doing and what she wants to do. All we can do is listen to the voices of the world, because in cases such as this it sometimes happens that one can hear something after many years - and not only once.

Marijana invited the audience to the harshly lit room, which came as a great, even painful (at least for the eyes) contrast to Luciana's performance, which took place in the light of a projector. When everyone was in the room and found their place round the artist, she left the audience alone and started wrapping glass drinking glasses placed beforehand on a table in a corner. She kept taking out subsequent boxes and wrapping up as if she was taking some important fragile objects onto an unwanted journey: without sentiment and attention that they deserved, emotionlessly, quickly, mechanically. About ten bottles of wine stood on the floor and some rolls wrapped in cling film were scattered around. She then wrapped the bottles, and then got hold of the rolls and started taking plastic travel glasses out of them. She put them down on the edge of the platform. At first, she placed them with more attention and care than the glass ones, but after a while she seemed to have lost her patience. At the end she put a piece of paper inscribed "glasses" in front of them, then got back to the table and took it out of the room together with the full boxes with the help of several others, again abandoning the audience as if they were rag dolls. Outside she declared the end of her performance, opened a bottle of wine and poured it into glasses she passed on to those, who stood nearby. When she was handing the glasses, she encouraged to take them home, "because the gallery paid for them, so you can take them". After a while, she took out cigarettes, lit one and handed over the pouring of the wine to a young man, whilst she indulged herself in convivial chit-chat.

When the wine had been drunk and the glasses cleared away, Żaklina Piechanowska's projection of a performance (rather than a performance as such) took place. It was a performance inspired by the same text by Beckett as the performance that was shown in Warsaw: sitting naked in a natural water reservoir, the artist recited the text, stopping every time she submerged her head in the water, as if she wanted to test her endurance without breathing.

After ending the projection, a discussion took place and lasted particularly long, seeming to be never-ending. I say "discussion", but I have real doubts whether it was a discussion. I anticipated that Marijana was going to draw almost all the attention by saying a few catchy words about the limitations of art, of performance, about provocation, the need for asking questions, development... and I was not disappointed.
It was actually difficult to say to what ends Marijana's action was. She asks questions but doesn't listen to what others say, and her own replies avoid giving an answer. She declares openness, but one cannot see it. She sees the need for changing the mindset but wants others to do it. She wants to unsettle the world's order, which she takes advantage of, but in such a way that nothing would change. She talks about performing without doing it. She often contradicts herself, invalidating her own views presented just a moment before. All of her answers mean many, many words, which in a way forecast further confrontations. I attended spoken performances before. Lee Wen, Jacques Van Poppel and in Poland - Ewa Zarzycka do them. But their performances made a completely different impression on me and I don't suppose that it was only because they are stars in the performance art world. The artist should draw attention, especially if she's a performer. Marijana can do it perfectly. But I am not sure whether performance is about this sort of attention. I do not want to analyse the artist's opinions or state, I am no psychologist. The vivisection did not move me at the very slightest, though I genuinely feel for her. Apart from the personal trauma, one could also recollect the times of the last war in the former region of Yugoslavia, the war which destroyed everyone: both the victims and the aggressors – as wars do. These are terrible things, but they don't justify anything. Everyone would like to be understood, but expecting others to do so is a waste of time, even though it sometimes happens that someone offers us their understanding. If Marijana wants to use the potential of trauma through doing art, then it may be worthwhile for her to get to know the art of e.g. Frida Kahlo or Louise Bourgeois, who also went through a trauma. Because it is in the art's nature that it is either good or bad, no matter what the artist's past.

Similarly to other participants in this meeting, Luciana let herself be drawn into the whirlpool of Marijana's provoking, yet not very conclusive deliberations. Luckily her own work is self-defending and I managed to express my opinion in the first edition of "PERON" already.
I decided not to write about Żaklina in this summary, because since she wasn't there for the presentation and the performance, by default she wasn't there at the discussion either. It is a bit of a shame, because as a performer she appears interesting. I liked both her performances; just the fact that the same rhythmical, interesting text joins them is a reason for which her presence at the discussion would be most welcome.

The events of the second day resulted in what Tuwim's little rhyme said:

"Once upon a time three little ducks
Took a ferry, paid their toll.
The first one was white, the second – black
And the third one not there at all."



translated by: Anna Lycett

_______

Liliana Kozak

Za barierą myśli


Drugi dzień festiwalu należał do Luciany Freire d’Anunciacio, Marijany Jovanovic, i Żakliny Piechanowskiej. Zaczął się od czystej przestrzeni Luciany. Artystka stała się elementem filmu, traktując swoją postać jako narzędzie współpracujące z dźwiękiem i obrazem. Najpierw część białego ubioru zakrywała twarz i ręce. Na ekranie pojawiła się dłoń, próbująca jej dotknąć. Czy to był dotyk oczu wszystkich obserwatorów, czy podążający za twórcą ślad myśli, prowokujący do działania, bez względu na tremę? Na ekranie pojawia się zamknięte oko, otwiera się, a w tle wyłaniają się inne zamknięte. Postać, dotąd stojąca tyłem, odwraca się do nas, po chwili spod przykrycia uwalnia ręce, dotyka nimi zakrytej jeszcze twarzy. Gdy ją uwalnia, druga postać artystki pojawia się dodatkowo na ekranie. Dwa ciała: jedno, prawie identyczne, choć drugie jest filmowym duplikatem; zaczynają poruszać się, prowadzić rozmowę gestów. Szczególnie ciekawy był ruch filmowego wcielenia autorki próbującego wydostać się z ekranu, który artystka wykonała również przed nami. W momencie gdy poprzez działanie twórca może wypełnić sobą przestrzeń, kreując ją muzyką i architekturą, jest w stanie nią zawładnąć. Najpierw jednak musi wydostać się ze schematu, walczyć o własną wrażliwość, aby móc przekazać ją innym. Postać na ekranie chwilami ulegała zwielokrotnieniu. Ile może być wersji siebie, może to były wersje autorki widziane oczami innych, albo może tylko fantomy myśli?

W pewnym momencie sobowtór tancerki, tańczący niezależnie od niej, zastąpiła postać czarna, poruszająca się do góry nogami wraz z lekkim dysonansem trąbki wzbogacającym subtelną warstwę dźwiękową. Za chwilę pojawiły się oblizujące się usta, powiększona twarz, na której tle postać artystki nagle wydawała się maleć, sama stając się myślą – ruchomą figurką, którą twarz mogłaby sobie wymyślić.
Schylanie się, podskoki kojarzyły się z wysiłkiem i aktywnym trwaniem mimo zmęczenia, mobilizację ważną, aby skądś się wydostać, psychicznie i fizycznie, co artystka podkreślała gestami w trakcie performance. Udało się jej przekazać coś pięknego, a jako, że piękno jest w sztuce współczesnej trochę opatrzone, zawsze chętnie je oglądam.

Następna z performerek, Marijana Jovanovic, gdy już wszyscy zajęli dogodną pozycję, opuściła domniemaną scenę, przeszła do stołu, zaczęła wkładać do pudełek przygotowane wcześniej kieliszki, później stojące na podłodze butelki wina. Czyżby wernisaż miał się odbyć gdzie indziej, w dodatku bez gości? Poprosiła o przeniesienie stołu ze swojego miejsca na środek sceny. Postawiła na nim karteczkę z napisem „stół”. Następnie na stopniach kondygnacji dzielącej pomieszczenie i publiczność na pół zaczęła ustawiać inne, plastikowe kieliszki, poprosiła ludzi w pobliżu o pomoc, postawiła koło nich karteczkę z napisem „kieliszki”. Pudełka z zapakowanymi szklanymi kieliszkami i winem wyniosła z sali razem z pomocą widzów. To nadal nie był koniec. Wszyscy, którzy byli odgrodzeni barierą kieliszków z plastiku, podpisanymi (bo przecież wątpliwości z interpretacją są zawsze, zwłaszcza sztuki…) oraz równie dokładnie podpisanym stołem, stracili okazję na kieliszek wina na zewnątrza. Wino rozlewała performerka zapaliwszy papierosa. Nie wiadomo dokładnie kiedy performance się rozpłynął, przemieniwszy się w grupki dyskutantów w różnych miejscach. Do jednego z plastikowych kieliszków na podłodze przybył jakiś żółty płyn, postanowiłam się nie przekonywać o sile dowcipu żartownisia.
Coś cennego wydostało się z wnętrza galerii, ale wina pierwsi mogli się napić ci, którzy poszli za artystką, nie myśląc o pozostawaniu w sali. Ci, którzy czekają na działania artystyczne opatrzone metką uznania, muszą się zadowolić pustym stołem i plastikiem, a prawdziwe wino jest gdzie indziej.

Trzecim punktem programu był film Żakliny Piechanowskiej. Artystka trzymała się pod wodą i wychylała co chwilę, by zaczerpnąć tchu. Ułożenie szczupłego ciała przywodziło na myśl głód, łykany haustami tlen nie wystarczał, razem z nim autorka powtarzała, że wyszła, szuka kogoś bliskiego, podobnego do siebie, z kim mogłaby dzielić życie. Mętna woda podkreślała bladość ciała. Powtarzane z desperacją zdania o poszukiwaniu drugiej duszy skojarzyły mi się wręcz z szukaniem ofiary. Ta desperacja wydaje mi się podobna do desperacji matki-komarzycy muszącej za wszelką cenę znaleźć krew, bo inaczej jej gatunek nie przeżyje. Czy to zatem zew natury (czy geny przetrwają), czy autentyczne szukanie bratniej duszy? Nie wiadomo. Po powierzchni wody, na filmie, przemykały się wodne pajączki.

Jesteśmy autonomicznymi jednostkami, performance może umieścić nas na granicy pomiędzy byciem twórcami a odbiorcami, zmusić nas do przemyślenia naszych zasad i tego, czy zostajemy za barykadą przypadkowych gadżetów, czy idziemy zobaczyć co dzieje się gdzie indziej. Performance każe nam zastanowić się czy mamy jeszcze siłę na kolejny haust powietrza i czy nasze wyobrażenie samych siebie w naszych myślach robi to, co zaplanowaliśmy, czy wciąż uparcie robi co chce i odwraca się do góry nogami.




fot. Diana Kołczewska

_________

Katarzyna Ogórek
Noty o performance

[English version below]

Jedną z artystek festiwal Performance Platform Lublin prezentujących swój performance była Luciana Freire D'Anunciacao. Artystka w trakcie performance prezentowała układ kompozycji tanecznej, do muzyki w stylu skandynawskiej elektroniki, analogiczna kompozycja pojawiła się na prezentacji multimedialnej, tuż za nią. Używając prostych środków wyrazów chciała nawiązać kontakt ze swymi odbiorcami, ale czy jej to się to udało? Luciana nawiązując do powtarzalności układów tanecznych w balecie, wizualnie atrakcyjnych, wprowadzała chwilami pewien niepokój. W prezentacji multimedialnej pojawiała się dłoń oraz oczy przed którymi artystka uciekała. Czy to była sugestia ucieczki przed obserwacją, przed niechcianym kontaktem? Możliwe, że o to chciała zapytać swojego odbiorcę. Przeciwstawiła ona harmonię tańca pewnego rodzaju traumie ucieczki, może przed niechcianym dotykiem. Może w taki sposób chciała wyrazić swoją relację z widzem, przez zadawanie pytań, pozostawianie ich otwartych. Jak wyraziła się sama autorka performance, „artysta musi sam siebie pytać o swoją sztukę”.
Marijana Jovanovic wystąpiła zaraz po Lucianie tego samego wieczoru, w przeciwieństwie do swojej poprzedniczki, artystka przemieszczała się po całej sali galerii, wraz z oglądającymi ją widzami. Wprowadziła ich w różne etapy swojego życia posługując się takimi rekwizytami, jak kieliszki wina i wódki, które rozstawione były po całej sali galerii tworząc symetryczne kompozycje. Na koniec artystka wyszła z galerii zostawiając widzów za sobą. Zaintrygowana publiczność udała się za Marjianą gdzie artystka czekała już na nich z kieliszkami wina. Performance zakończył się wspólną degustacją.
Artystki opowiadały swoje historie, prezentujące odmiennie typy osobowości. Marijana dowcipnie prowadziła grę z widzem, wtajemniczając go w kolejne etapy swojej opowieści. Natomiast Luciana postawiła na część wizualną. Być może w taki sposób chciała nawiązać relację ze swymi widzami. Jednak w performance sami widzowie mają szansę być zauważeni przez artystę, mogą stać się częścią ważnego wydarzenia artystycznego, wejść w bezpośrednią relację z twórcą. Performance wyzwala fantazję zarówno artysty, jak i widza, w konkretnym czasie i miejscu. W tych obydwu perfomances była to przestrzeń galerii.


Katarzyna Ogórek

Notes on performance

One of the artist of the Performance Platform Lublin Festival was Luciana Freire D'Anunciacao. The performer presented dancing composition to Scandynavian electro music. In the background you could see similar composition in form of multimedia presentation. Using simple means of expression she tried to establish connection with the audience, but did she manage? Luciana, by performing repeated choreography in ballet and presentation and introduced certain anxiety. In the presentation one could see a hand or eyes that were making the artist run away. Did this imply that we run away from observing or unwanted connection? Maybe that is what she wanted to ask her viewers. She confronted the dance harmony with a kind of run-away trauma or unwanted touch. Perhaps that is how she wanted to establish a relation with viewer - by asking questions and leaving them open. As the author stated herself: “An artist needs to ask himself about his art”.
Marijana Jovanovic performed the same evening right after Luciana. Unlike her she moved around the gallery together with the viewers. She introduced them to different stages of her life using props such as glasses of wine and vodka that were standing all over the gallery in symetrical compositions. In the end the artist left the galerry leaving the audience behind. The confused viewers decided to follow her to the hall, where she was already waiting for them with wine. The performance was completed with a big wine-tasting.
Both artists spoke to us about their personal stories and presented two completely different personalities. Marijana in a humorous way played a game with her viewers and introduced them to different stages of her own life. Whereas Luciana focused herself on visual aspect and tried to connect with the audience through visual means. However, in performance the viewers should have a chance to be spotted by the artist and become a part of an important artistic event, connect directly with the author. Such as the gallery.